niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 7


Wtorkowy poranek

Obudził się dziwnie niewyspany, z głową po przeciwnej stronie niż się kładł, kołdra leżała zrzucona na ziemie. Nic dziwnego więc, że leżał skulony i lekko dygotał. Gdy spojrzał na budzik, okazało się, że było później niż zwykle.
- Zajebiście - mruknął pod nosem i szybko wyskoczył z łóżka. Papcie też spłatały mu figla i schowały się pod łóżko.
Miał na sobie swój ulubiony tiszert do spania, powyciągany, o dwa numery za duży i już lekko sprany, ale ulubiony. Różowy - lekko już blado - ze słodką Minnie Mouse, wdzięczącą się do wszystkich. Nie mógł się z nim od dłuższego czasu rozstać, w końcu był to swoisty spadek po Patryku. Ten zostawił go u niego po ich pierwszej wspólnej nocy i mimo napominań, nigdy nie dostał z powrotem.
Nie wiele się zastanawiając naciągnął jeansy, na grzbiet wrzucił szarą bluzę z kapturem, i nie zapiąwszy jej nawet, poleciał na poszukiwania czegokolwiek do jedzenia na śniadanie.
Wyszedł z klatki i skierował się do widocznego z daleka szyldu sklepu warzywno-spożywczego.
- Takie sklepiki lubię najbardziej, w Łodzi też miałem swój ulubiony. W sumie wcale w najgorszym miejscu nie mieszkam - pomyślał i uśmiechnął się do siebie. Równie słodko jak postać na jego koszulce.
- Tee, koleś, zajebisty tiszercik - usłyszał nagle, co wyrwało go ciut z porannego zaspania. Spojrzał w kierunku, z którego usłyszał głos i w ułamku sekundy obudził się do końca. W drzwiach do zamkniętego jeszcze o tej porze zakładu szewskiego stał chuderlawy, ogolony prawie na zero dres; w stroju oczywiście ludowym, właściwym dla swej społeczności. Białe najki, białe wysoko podciągnięte skarpetki z logo słusznej firmy, które lekko opinały się na jego komarzych łydkach. Kreszowe, lekko szeleszczące krótkie spodnie i za duża bluza z kapturem. Akurat kończył się oddawać porannym rytuałom - porannemu piwu i papierosom.
- Co się kurwa gapisz?!- wybełkotał, po czym zgiął puszczę po dopitym właśnie piwie i ruszył w kierunku  Łukasza. 
Ten przyspieszył kroku, ciesząc się że sklep jest już coraz bliżej.
Pchnął gwałtownie i mocno drzwi do środka, zadzwonił zawieszony u ich szczytu dzwonek, a jego nozdrza uderzył, tak dobrze znany zapach dawnych lat - świeżych warzyw i owoców, a przede wszystkim kiszonych ogórków i kapusty. Prędko zapomniał o tym co spotkało go przed chwilą na ulicy zaczął się łapczywie rozglądać i chłonąć atmosferę miejsca, w którym czas jakby się zatrzymał kilkanaście lat temu; w tle znów zadzwonił dzwonek, który jednak nie wyrwał Łukasza z dokonywanych oględzin, komponował sobie nadal radośnie swój śniadaniowy zestaw: twaróg, zielenina, ulubiony jogurt porzeczkowy ze zbożem - ostatni, akurat jakby na mnie czekał pomyślał - cudownie! Z tego stanu wyrwał go znany już głos:

- … i jeszcze jogurt porzeczkowy. - wzdrygnął się, przed ladą ujrzał, napotkanego przed chwilą na ulicy dresa, który właśnie sprzątał mu sprzed nosa jego wymarzone śniadanie.
- Ale to był mój jogurcik - wydawało mu się , że tylko pomyślał, ale w rzeczywistości musiał powiedzieć tą smutną frazę na głos, gdyż uzyskał nań odpowiedź.
- No niekoniecznie - zaśmiał się dres - do widzenia, pani Anielo! miłego dnia.
- Cześć Kuba - odpowiedziała sprzedawczyni w babcinym wieku i o takowym wyglądzie - co dla pana - zwróciła się do Łukasza.
Gdy wracał do mieszkania z zakupami zastanawiał się co jeszcze dziwnego dziś go spotka. Zjadł pospiesznie śniadanie, popił kawą z ulubionego kubka i popędził do pracy. Mimo niefortunnych zbiegów zdarzeń o poranku, o dziwno udało mu się nie spóźnić. Zatopił się w papierach, czemu w sumie oddał się całkiem bezmyślnie, ale z efektami. Wyrwał go z tego rozszczebiotany głos Błażeja, który dosłownie wpadł do jego gabinetu bez pukania.
- Patrz co dla ciebie mam - rzucił - łap! - po czym rzucił w jego kierunku pojemniczek jogurtu porzeczkowego. Lekko zaskoczony całym zdarzeniem Łukasz, złapał go trochę nie zgrabnie i się zaczerwienił.
- Dzięki - wymamrotał - skąd wiedziałeś, że to mój ulubiony?
- Wiem więcej niż ci się zdaje, nie doceniasz mnie, smacznego -
i równie niespodziewanie jak się pojawił - zniknął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz