niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 10

Zapaść

W mieszkaniu po przeciwległej stronie korytarza Marek z trudem powstrzymywał się od głośnych wrzasków kierowanych w stronę Michała.
- Ciebie już do reszty pojebało? Znowu zacząłeś brać?
- O co Ci chodzi?
- Kurwa, widziałem Cię z tym dresem Kubą, jak z wywalonym jęzorem do niego zapierdalałeś w klubie, więc nie mów mi, że chciałeś pogadać o pogodzie!
- Uspokój się, poza tym to nie Twoja sprawa, co robię... - całkowicie obojętnym głosem odparł Michał.
- Nie moja? Kurwa mieszkamy razem, jesteś moim kumplem, a może nawet więcej i masz jebaną czelność mówić mi, że to nie moja sprawa?  Przynosisz do naszego domu prochy!  Mam już tego dość do chuja! Chcesz sobie rujnować życie, to je rujnuj, ale ja nie chcę na to patrzeć, ani mieć z tym nic wspólnego. Ostrzegam Cię, jeśli z tym nie skończysz, ja się tym zajmę!
- Jak Ci się nie podoba, to możesz się wynieść - cynicznie wręcz odpowiedział Michał.
- Wynieść? Pojebało Cię? - nie przebierał już w słowach mocno zdenerwowany Marek- To ja załatwiłem to mieszkanie, prędzej Ty się wyniesiesz, a raczej ciebie wyniosą, najprawdopodobniej w czarnym worku z nogami do przodu - mówiąc to nie przypuszczał, jak mało do tego brakowało...

Michał całkowicie zignorował Marka, tak jakby był głuchy nawet na takie ostre krzyki. Myślał jedynie o tym, żeby zafundować sobie odlot. Wyszedł z salonu i zamknął się w swoim pokoju na klucz. Marek stał jak skamieniały i zabrakło mu słów po tym ostentacyjnym wyjściu kolegi. Był maksymalnie wkurwiony, choć zazwyczaj ciężko go było wyprowadzić z równowagi. Zgłębiał Yogę, więc panowanie nad swoimi negatywnymi emocjami miał opanowane. Nie wiedział czemu akurat Michałowi udaje się to tak skutecznie zaburzyć. Pod pewnym względem zależało mu bardzo na tej znajomości, którą nawet nazywał przyjaźnią. Nie darzył Michała jakimś romantycznym uczuciem, ale znali się już kawałek czasu i niejedno razem przeszli. Przeplatała się w nim do Michała mieszanka sympatii i jednocześnie strachu o niego, a teraz i pogardy do tego, jak traktował swoje życie. Tracił już siły do tłumaczenia mu, że stacza się po równi pochyłej w bagno, z którego w niedługim czasie nie będzie odwrotu. Ogarniała go całkowita bezradność, kiedy Michał, wydawać by się mogło całkiem logicznie myślący facet, ma to za nic, a to budziło w nim jedynie ogromną złość.
W tym momencie był już tak zdenerwowany, że nie mógł usiedzieć na miejscu, wiedząc, że za drzwiami jego przyjaciel zapewne odlatuje. Wyszedł z domu zabierając z szafki jedynie paczkę fajek, psa na spacer i tak głośno trzasnął drzwiami, że mały ratlerek aż zadrżał w jego dłoni.
Na dworze mimo wiosny, nocą panował jeszcze chłód. Zdenerwował się na siebie, że wyleciał w samej koszulce i nie wziął ze sobą swetra. Wypuścił psa na skwerku, drżącą z nerwów ręką odpalił papierosa, choć rzucił już dawno palenie i wpadł jakiś stupor myślowy. Nie mógł się skoncentrować i wydawało się, jakby nawet papierosa palił czysto mechanicznie. Wzrok miał tępy a twarz prócz zdenerwowania nie zdradzała innych emocji. Skończył palić, przywołał psa i postanowił wrócić do domu, bo zaczynało nim trząść z zimna. Wszedł do mieszkania, wziął długi prysznic i poszedł do swojego pokoju usytuowanego obok pokoju Michała. Rzucił się na łóżko a patrząc na graniczącą z kumpla pokojem ścianę znowu podnosiło mu się ciśnienie. Z zamyślenia wyrwał go głośny dźwięk przewracanych mebli i upadającego głucho ciała. Poderwał się z łóżka i poleciał w stronę drzwi Michała. Próbował je otworzyć, ale mu się nie udało. Zaczął pukać, ale Michał nie odpowiadał. Przez drzwi usłyszał, jak ten z trudem łapie głośno powietrze. Wleciał do swojego pokoju, znalazł w szufladzie klucz i otworzył drzwi. Na podłodze leżał Michał, miał drgawki, z ust sączyła mu się piana. Z trudem oddychał. Marek na sekundę znieruchomiał. Chwycił za telefon Michała leżący na jego łóżku, ale w stresie zapomniał nawet numeru na pogotowie. Jedyna myśl, jaka mu się nasunęła, to zadzwonienie do Grzegorza, swojego kumpla z treningów, który był anestezjologiem. Jego umysł działał najwyraźniej instynktownie, szukając pomocy. Modlił się w duchu, żeby Grzegorz odebrał. Po dwóch dzwonkach usłyszał głos przyjaciela.
- Nie Maro, nie idę na żadną wódkę z Tobą, jestem w pracy - od razu zaczął Greg gdyż myślał, że jak to Marek ma w zwyczaju kiedy dzwoni do niego nocą, chce go wyciągnąć na jakąś popijawę.
- Kurwa Grześ, ratuj go, on się dusi!- wykrzyczał do słuchawki Marek.
- Co się stało? Gdzie jesteś?
- Michał wziął jakieś prochy, piana cieknie mu z ust, ledwo oddycha. Co mam robić? Jestem w domu! - panikował mocno Marek.
- Przewróć go na bok, żeby się nie zachłysnął, jak przestanie oddychać to reanimuj, za chwilę będę!
Gregor rozłączył się szybko, a jako że miał akurat dyżur w swojej klinice, szybko zorganizował transport i zastępstwo za siebie i niespełna kilka minut później dzięki pustym drogom o tej porze był na miejscu. Wbiegł z sanitariuszem do mieszkania taszcząc ze sobą niezbędne leki i sprzęt. W tym momencie Michał stracił oddech. Gregor błyskawicznie zaintubował Michała, podłączył go szybko do EKG, które pokazało, iż jego serce też się zatrzymało. Sanitariusz wentylował Michała, a Gregor próbował go defibrylować.
- Maro, musisz zamienić się z Sebastianem, wentyluj go. On musi wstrzykiwać leki!- ostro i zdecydowanie rozporządzał Grzegorz. Wiesz co brał?
- Ale ja nie umiem ! Chyba amfetaminę - wycedził Maro
- Nie jęcz tylko wentyluj! Uciskaj jedynie worek jak zobaczysz, że klatka mu się zapada !
Sanitariusz wkłuł się w szyję Michała, żeby leki działały szybciej. Gregor wydał dyspozycje co do leków, które Sebastian wstrzykiwał błyskawicznie, a sam ponownie strzelił defibrylatorem. Po chwili na monitorze przenośnego EKG pojawił się zapis uruchomionego na nowo serca. Gregor odłożył defibrylator, choć przezornie naładował go jeszcze na wszelki wypadek. Osłuchał klatkę Michała, odetchnął i uśmiechnął się. Lubił wygrywać mecz ze śmiercią.
- Dzięki Bogu - wyjęczał wręcz Marek, choć był całkowicie niewierzący.
- Nie spiesz się tak z tymi podziękowaniami - sprowadził go brutalnie na ziemię Gregor.


Sebastian przejął worek do wspomagania oddechu, a spięty wcześniej do granic możliwości Marek wstając osunął się na podłogę.
- Ej Maro, nie rób mi tu teatralnych scen, bo ja mam tylko dwie, w dodatku zajęte ręce, którymi ratuję Twojego skretyniałego przyjaciela - spokojnie powiedział Grzegorz, który nawet w takich sytuacjach nie tracił zimnej krwi.
Marek usiadł na podłodze opierając się o ścianę, oddychał szybko i płytko. Był cały blady, trzęsły mu się ręce, a adrenalina w ogromnych dawkach buzowała w jego organizmie. Gregor cały czas obserwował zapis EKG i wydawało się, że nie będzie już żadnych niespodzianek. Wyładował defibrylator i podał jeszcze kilka leków przez dojście w szyi Michała.
- Sebastian - zwrócił się do sanitariusza- wentyluj go i bacznie obserwuj. Muszę się odlać!
Podążył do łazienki, gdyż wcześniej wypita kawa spowodowała ogromne parcie. Przez wiele lat pracy na sali operacyjnej nauczył się kontrolować pęcherz, żeby nie płatał mu figli w nie przewidzianych momentach, ale czasem musiał go jednak opróżniać. Kiedy zamknął za sobą drzwi łazienki zaczął wypytywać Marka.
- On dalej bierze? Myślałem, że z tym skończył...
- Też tak myślałem. Kurwa o mało nie umarł !
- Przynajmniej na razie, ale pewności nie miej. Co z nim robimy?
- Jak to co?
- Pytam gdzie go zawozimy? Nie możemy tu z nim siedzieć w nieskończoność, musi być w szpitalu. Skup się ! - powiedział wychodząc już z łazienki.
- Nie wiem, no... do szpitala...
Zupełnie nic nie docierało do Marka w zasadzie, a jego zdolność kojarzenia tego, co mówił przyjaciel była zerowa. Gregor wszedł do pokoju, wyjął z torby ampułkę i napełnił jej zawartością strzykawkę.
- Siadaj na sofie.
Kiedy Maro usiadł, zdezynfekował mu przegub ręki i wstrzyknął lek.
- Przytrzymaj gazik i teraz się skup - wypowiedział całkowicie bezemocjonalnie Greg  wrócił do pokoju, gdzie jeszcze nieprzytomny leżał Michał.
Rozmawiał z Markiem przez otwarte drzwi, gdy ten siedział na sofie.

- Mając na myśli szpital, pytałem czy do publicznego, czy do mnie?
- Yyy nie wiem, Grześ nie mam pojęcia - bezradnie patrząc w jakiś punkt odpowiedział.
- Dobrze, zabieram go do siebie. Nikt mu nie będzie zadawał głupich pytań, przynajmniej do momentu kiedy ja się za niego nie wezmę. Znajdź jego dokumenty i dowód ubezpieczenia, żeby potem nie strzelił sobie w łeb, jakbym mu musiał wystawić rachunek za leczenie. Szkoda by było naszego wysiłku - z ironią odpowiednią anestezjologom rzucił w stronę Marka.

Po chwili Michał zaczął już samodzielnie oddychać. Sebastian zbiegł na dół z Markiem i przywieźli wózek. Zebrali cały ekwipunek i z nieprzytomnym Michałem odjechali w kierunku kliniki.
Grzegorz umieścił swojego nadprogramowego pacjenta na oddziale. Zbadał go, podłączył do monitorów i porozmawiał chwilę z zastępcą wydając mu dyspozycje. Wychodząc z sali zabrał z korytarza Marka do swojego gabinetu.
- Siadaj, albo może się legnij na kozetce, bo limit wolnych łóżek mam już wyczerpany. Nie chciałbym jeszcze i ciebie tu hospitalizować - dopiero teraz się zaśmiał i wyjął z szafki butelkę alkoholu. Nalał po pół szklanki sobie i Markowi i wypił prawie całość jednym łykiem.
- Grześ, co z nim będzie? - zapytał Marek wpatrzony w przyjaciela.
- Nie wiem, jestem lekarzem, a nie wróżką... Jeśli przeżyje do rana i nie będzie powikłań, to fizycznie dojdzie do siebie. Przynajmniej na tę chwilę. Następnym razem może nie mieć tyle szczęścia.
- Jakich powikłań?
- Chcesz łopatologicznie, czy mam się mądrzyć?
- Mów prosto.
- Wiesz, nerki i wątroba na pierwszy plan, serce wydaje się mieć zdrowe, nie licząc dzisiejszego restartu. Niepokoją mnie płuca, ale to chyba przejściowe. Po badaniach będziemy wiedzieć więcej. Póki co jest w dobrych rękach. W zasadzie, to teraz wszystko zależy już tylko od niego - kończąc mówić dopił resztę szkockiej.
- Pij, to Ci pomoże, bo wyglądasz jak Wampir na głodzie!
- Co ja mam z nim zrobić? - westchnął bezradnie Marek
- Szczerze? Ja bym go dobił, ale etyka mi nie pozwala, wiesz, ta przysięga i te sprawy. No dobra, przepraszam - zreflektował się, że tym przybija i tak już sponiewieranego kumpla.
- Nie wiem Maro, widać prośby nie działają, tłumaczenie nie działa. Masz w sumie trzy wyjścia... - zamyślił się chwilę nalewając kolejnego drinka, już tym razem mniejszego i kontynuował...
- Albo nie zrobisz nic, olejesz go i pozwolisz losowi na decyzję, która będzie dość oczywista, albo podkablujesz go na policję, a wtedy go zamkną, zmuszą do leczenia. Jest to jednak o tyle niebezpieczne, że narazisz się też dealerowi, bo sam przecież prochów nie produkuje. Trzeci wariant, to przekonasz rodzinę, żeby zdobyła nakaz sądowy do zamkniętego leczenia.

- Nie mogę nie robić nic ! - krzyknął niemal Marek.
- Wiem, jesteś tak samo głupi jak ja, tyle że mi za to nieźle płacą. Drugiej opcji bym Ci nie polecał. Nie chcę, aby jakiś znajomy patolog dzwonił do mnie z wieścią, że znalazł mój numer w Twojej komórce i zaprasza mnie na Twoją sekcję. Zostaje Ci wariant trzeci tak na logikę biorąc.
- Ale on nie ma nikogo z rodziny - zasmucił się Marek - rodzice już nie żyją, nie ma rodzeństwa, jest sam !
- Ma Ciebie, na jego szczęście, choć dla Ciebie mniejsze w zasadzie. Nie oszukujmy się, małe szanse, że przestanie sam brać mimo tego, że się otarł o śmierć. Twoje gadanie nic nie da. Nie wiem, jak to prawnie wygląda, ale musisz się dowiedzieć, jeśli chcesz go zmusić do leczenia. Ja go potrzymam około tygodnia. Tyle masz czasu na wymyślenie czegoś. Wystawię mu zwolnienie do pracy, ale na nim i w karcie nie wpiszę prawdziwej przyczyny. Będziesz musiał je tam zawieść.
- Dzięki Greg w jego imieniu.
- Nie robię tego dla niego, tylko robię to dla Ciebie. Nie naginam zasad dla idiotów, którzy chcą ze świadomością się zabić. Jak się czujesz w ogóle?
- Już lepiej, ten zastrzyk i alkohol mnie rozluźniły.
- Dobrze, nie chcę żebyś jechał do domu. Ja i tak muszę tu być, odrobię przy okazji papierki skoro już wypiłem i  nie mogę robić nic innego. Zaraz przyniosę Ci koc i poduszkę. Prześpij się choć trochę.
- Raczej nie zasnę
- Na to też coś poradzimy - polał mu drugą szklankę i poszedł po koce.
Gdy wrócił, Marek zwinięty na kozetce spał oddychając spokojnie. Podniósł mu głowę, położył pod nią poduszkę i przykrył go kocami. Zgasił światło i wyszedł zostawiając mu informację na biurku, że jest w gabinecie na drugim końcu korytarza. Gdy Marek się obudził już świtało. Oczy piekły go niesamowicie, czuł pragnienie, ale na szczęście nerwy już opadły. Przeczytał wiadomość od Grzegorza i poszedł go szukać. Przechodząc korytarzem, przez szybę widział Michała na OIOM-ie, który odzyskał już przytomność. Michał na jego widok spuścił głowę i unikał spojrzenia. Mimo wdzięczności za uratowanie życia było mu potwornie wstyd. Marek w głębi serca był szczęśliwy, że przyjaciel odzyskał świadomość, ale jego twarz miała kamienny zimny wyraz.
Odnalazł Grześka, serdecznie podziękował mu za wszystko i wyszedł z kliniki. Znów powróciło mnóstwo myśli i jeszcze więcej pytań. Przypomniał sobie, że Łukasz na parapetówce wspominał o jakimś swoim dobrym kumplu prawniku. Nie znał nikogo innego, kto by miał jakiś kontakt z prawnikami. Spojrzał na zegarek. Było ledwo po 6 rano. Przez chwilę się wahał, czy to nie za wcześnie i czy w ogóle może go prosić o pomoc, skoro się nawet dobrze nie znają, no może poza poznawaniem podczas ostrego seksu i dwoma imprezami. Uznał, że nie miał innego wyboru. Wyjął telefon i wybrał numer Łukasza...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz